Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Historia nigdy niewykorzystanej wizy / A story of never used visa

09:43 Kasia i Przemo 4 Comments Category :

[PL] Lecąc do płd-wsch. Azji w planach bardzo mocno mieliśmy Birmę. Gdy tylko wylądowaliśmy w Bangkoku, w pierwszy urzędowy dzień pognaliśmy do Birmańskiej ambasady i wyrobiliśmy sobie wizy. I wtedy zaczęliśmy czytać… okazało się, że podróżowanie po Birmie wcale nie jest takie proste jak nam się wydawało.
Po pierwsze – camping jest zabroniony. Czytaliśmy historie ludzi, którym policja skonfiskowała namiot! Spać można tylko w hotelach przeznaczonych dla turystów zza granicy, a te kosztują aktualnie 25-50$ za noc! To nie do końca zgadza się z naszym budżetem…
Po drugie – rowerem wcale nie zawsze da się jechać. Niestety, wielu rowerzystów policja ściąga z drogi i wsadza do autobusu, bo swobodnie podróżujący rowerzysta nie jest władzy na rękę. Powody są różne – za długi (wg nich) dystans do kolejnego miasta z hotelem dla turystów, własne widzi mi się itp.
Po trzecie – zobaczyć można tylko to, co chcą ci pokazać. Wciąż do bardzo wielu miejsc wjechać nie wolno, do niektórych tylko z wynajętym przewodnikiem, a do niektórych tylko zorganizowanym transportem z zakazem wyjazdu poza miasto.
Stwierdziliśmy zgodnie, że sensu w jeździe rowerem po Birmie aktualnie wielkiego nie ma. Można by oczywiście pojechać i napisać, że trafiliśmy do miejsca, które nie jest jeszcze tak skażone turystyką jak inne kraje Azji płd-wsch., ale czy to do końca prawda? Miejsca, do których dostęp mają wszyscy, w 2013r. odwiedziło ponad 2 mln. turystów! Zamieniliśmy planowaną Birmę na Kambodżę i wydaje nam się, że był to świetny wybór!
Co do niewykorzystania wizy… za 100zł (tyle kosztowała wiza) przedłużyliśmy sobie o 15. dni pobyt w Tajlandii. Gdy przekroczyliśmy granicę Kambodża-Tajlandia do paszportów wbito nam pobyt na 15 dni. Teraz gdy dojeżdżaliśmy do Ranong czas ten zbliżał się ku końcowi. Pojechaliśmy więc zrobić popularny visa-run. Opuściliśmy Tajlandię, przepłynęliśmy łódką do Birmy, Pan wbił nam na wizę pieczątkę wjazdową, zaraz potem wyjazdową, wróciliśmy, i tak oto możemy być w Tajlandii przez kolejnych 15 dni. A o Birmie możemy napisać, że byliśmy. Przez 30 minut :P.

[EN] When we were going do SE Asia, we were sure about visitin Burma. Just after arriving to Bangkok, in first working day we went to Burma embassy and bought a visa. And then we began to read… we quickly found, that travelling in Burma is not as good as we thought.
At first – camping is forbidden. We were reading people stories about confiscating their tent! You can stay overnight only in hotels, which officially accept foreigners, and these cost 25-50$ per night! It’s not really for our budget…
At second – it’s not really easy to travel by bicycle. Unfortunately, many cyclist was taken from the road by police and they had to go into the bus. Cyclists are not really welcome by goverment. Reasons may vary – too long (in their opinion) distance to cycle from one place to another where is hotel accepting foreigners, no reason, or whatever.
At third – you can see only what they want to show. Still access to many parts of country is forbidden, to some places only with official guide, and to some places you can go only by organised transport with leaving the city forbidden.
We both decided that there is no point in cycling through Burma right now. We could obviously go there and write that we were in the place which is not as touristic as countries around, but is that really true any more? Places, which are accesible for everyone were visited in 2013 by over 2 millions of tourists! We changed Burma for Cambodia and we feel that was a great choice!
About never used visa… for over 30$ (that was cost of visa to Burma) we extended our stay in Thailand for another 15 days. When we crossed Cambodia-Thailand border, we’ve got a stamp allowed us to stay in Thailand for 15 days. When we were approaching Ranong a few days ago that time was going to be finished. So, we went to make popular visa-run. We left Thailand, arrived to Burma by boat, we’ve got arriving stamp on our Burmese visa, then leaving stamp, came back to Thailand and we can still travel here for another 15 days. And about Burma we can write, that we’ve been there. For 30 minutes :P.

DSCF7030

[PL] Ale przejście graniczne, to jeden wielki bałagan! Kotłujący się ludzie do dwóch okienek. Przyjazd i wyjazd. Jeden gość popychający do przodu kolejkę, inny zaś krzyczący, że robi się bałagan i wszyscy mają stać jeden za drugim, a nie koło siebie. A później na łódkę, kapok na siebie i można płynąć. Przepłynięcie do Birmy zajmuje tą łódeczką trochę, a przy każdym skręcie i na większej fali wracają wspomnienia z przejażdżki na bananie w Ao Manao. Tyle, że o ile tam podniesiona adrenalina, prędkość i przechyły były wielką frajdą, teraz raczej ściskały mi z nerwów żołądek. 
A w Birmie – chaos jeszcze większy. Biuro celników znajduje się jakieś 200m od “portu” i na dobrą sprawę można by tam w ogóle nie iść i zniknąć w mieście bez żadnej kontroli. Nam jednak zależało na pieczątkach w paszporcie, więc żwawo pomaszerowaliśmy za jednym chłopakiem od łódki którą mieliśmy wracać. U celników jednak okazało się, że ten co zajmuje się wizami je właśnie obiad, a ten co został to wbija tylko pieczątki za 10$ i nic na to nie poradzi, że tego drugiego nie ma, ale my i tak nie mamy kopii naszej wizy. Gdy my wróćiliśmy z naszymi kopiami, a celnik z obiadu po kolejnych 20 minutach, okazało się, że jednak nie takie kopie mieliśmy zobić tylko inne i że teraz to już ktoś inny pójdzie, bo my to nawet nie potrafimy zrobić poprawnej kopii. Po pewnym czasie sam gość od łódki przyszedł nas poganiać. Znów ta sama droga i te same nerwy przy każdym przechyle… 
Tak było wczoraj na granicy, ale do Ranong, też nie obyło się bez niespodzianek.

[EN] But border crossing was a huge mess! Loads of people rushing to two windows. Departure and Arrival. One guy was pushing queue further, the other one shouting that it’s making a mess and everyone has to wait one after one, not making a few lines of queue. And then jump onto the boat, life jacket on and go on. Journey to Burma takes a while by long tail boat, and in every turn my memories from “banana ride” on Ao Manao are coming back. But there was adrenaline, speed and tilts was a lot of fun, and here it’s more like stomach pain because of stress.
In Burma – bigger mess! Immgration office is about 200m from “port” and actually you could ignore it and disappear in the city without any notice or control. But it was in our business to meet officials to get our stamps done so we quickly walked in there. We had to wait, because guy from stamps for visa holders was gone to eat something, and the second one was only from stamps for people who paid 10$ and he couldn’t do anything, but anyway we don’t have our visa copy. When we came back with our visa copies, and 20 minutes later this guy finished his meal, they said that these copies are wrong, but now someone else will go to make these copies, because we can’t even make a right copy. After some time even guy from boat came to hustle us. Same way again, soame stress in every tilt…
This is how it looked yesterday on the border, but way to Ranong wasn’t boring too.

DSCF7033

[PL] Po nocy na opuszczonej plaży zbieraliśmy się powoli. Najpierw śniadanie, chwilę później kolejny postój, tym razem na kawę. Po kolejnych kilkuset metrach znów nagłe chamowanie, automat z wodą. I gdy już to wszystko było za nami to nawet nie zauważyliśmy kiedy dojechaliśmy do końca naszej “królewskiej drogi wybrzeżem” (tak się nazywała) i wjeżdzaliśmy do Chumphon.

[EN] After a night on forgotten beach we were leaving very slowly. Breakfast, after a while next stop, for coffee. Then after a few hundred meters braking again, water machine. And when all of that was behind, we didn’t even know when we get to the end of our “royal costal road” (this is how it was called) and entering Chumphon.

DSCF6945

[PL] Chcieliśmy jechać kawałek autostradą i odbić w kierunku Ranong. Na wylotówce zajechaliśmy do centrum handlowego by odwiedzić naszego tajskiego operatora komórkowego, bo od jakiegoś czasu szwankował nam internet. Niestety nie było. Była za to kawiarnia w której przesiedzieliśmy trochę sącząc przepyszne capuccino.
Gdy zachód był już blisko, a my od jakiegoś czasu cisnęliśmy pod górę i pod wiatr, po przeciwnej stronie drogi wyrósł duży budynek magistratu z równiutko przystrzyżonym trawnikiem, jakby wprost pod nasz namiot! Zajechaliśmy, zapytaliśmy, a pan się zgodził. By było pewne, że się dogadaliśmy, rozstawiliśmy czym prędzej namiot. No i mieliśmy mrowisko do wytrzebienia, bo chyba przynieśliśmy jakoś je ostatnio do środka. Te postanowiły zamieszkać w kieszeni bocznej naszej sypialni, a po drugiej stronie w kącie zorganizowały sobie kryjówkę i cały czas migrowały z jednej strony na drugą. 
Gdy gotowaliśmy sobie spolszczoną wersję Kao Tom (zupa z ryża), przyjechał jakiś inny pan urzędnk, przywitał się, zaproponował nam prestiżowe miejsce na namiot na trawniku wprost przy głównym wejściu, nocleg w budynku, możliwość przeniesienia się gdzie tylko chcemy na obszarze urzędu, pokazał gdzie toaleta i że prysznic jest :), życzył dobrej nocy i odjechał, my zostaliśmy w miejscu, które jako pierwsze sobie upatrzyliśmy. W nocy podziwialiśmy gwiazdy przez moskitirę w sypialni i gadaliśmy do późnej późnej nocy.

[EN] We wanted to cycle on highway for a while and turn towards Ranong after a while. On the way out from the city we went to shopping mall to visit our thai mobile provider, because from some time our internet didn’t work. Unfortunately they we didn’t found it there. But there was a cafe, where we were sitting for a while drinking good capuccino.
When sunset was coming, and we were pushing uphill with headwind, on the opposite side of the road some municipality building appeared. It had a perfectly cutted grass, like made for our tent! We cycled there, asked if we could place our tent over there and some man who was working there said that’s fine. To make sure that we understood each other, we pitched our tent up quickly. We also had a anthill to fight with, as we probably brought some ants inside before and they decided to occupy left pocket of our bedroom and on the opposite site they organised a hideout and were migrating all the time from one side to another.
When we were cooking polish version of Kao Tom (rice soup), some another official appeared, said hello, offered us a prestigious place for a tent in the front of building, overnight stay in the building, possibility of moving wherever we want, showed us where is toilet and that there is a shower too :), wished us a good night and left, we stayed in the same place which we have chosen in the beginning. In the night we were watching stars through mosqito net and we were talking until late night.

DSCF6951

[PL] Rankiem strąciliśmy rosę, która osadziła się na materiałowych częsciach namiotu, wypiliśmy kawę i pojechaliśmy. Do Ranong zostało około 100km przez lekkie górki. 
Droga była fantastyczna, a poranny zamglony krajobraz przypomniał nam nasz poranki z Laosu. Zatrzymaliśmy się raz, bo przy drodze sprzedawali słodkie pampuchy na parze! Moje ulubione z przedszkola! A potem zatrzymaliśmy się drugi raz, bo jak było pod górę to przy zmianie przerzutek łańcuch spadł za górną przerzutkę z tyłu, coś mi strzeliło w napędzie, ale na pierwszy rzut oka raczej było wszystko w porządku. A po chwili zatrzymaliśmy się trzeci raz, bo jak się okazało ten dźwięk, to pękła mi szprycha, a raczej wyłamał ją wózek od przerzutki. No nic. Przemo wykręcił mi biedną szprychę, minęli nas Niemcy na rowerach z bialutkimi sakwami ortilieba niezainteresowani naszym marnym losem i my ruszyliśmy się powoli do Kra Buri z nadzieją, że tam ktoś mi to naprawi. Jak się okazało w Kra Buri nie ma serwisu rowerowego. Gdy przy drodze pojawił się szyld resortu Pannika, o którym opowiadała nam australijska rowerowa rodzinka, wlaścicielka z wbudowanym radarem na rowery wybiegła nam na spotkanie. Rowerowe miejsce - przed wejściem jest duży szyld z napisem “rowerzyści mile widziani” i stary rower wiszący na łańcuchu. I choć było super wcześnie, postanowiliśmy zostać tam na noc. Na stopa z kołem pod pachą dojechaliśmy 60km do Ranong.
Wymiana szprychy w rowerowym zajęła im 20 minut. Gdy wróciliśmy do Kra Buri, okazało się, że nie jesteśmy jedynymi rowerzystami zostającymi w Pannice na noc. Kolejni Holendrzy! Chwilę pogadaliśmy i pojechaliśmy kupić jakieś jedzenie na następny dzień i zjeść kolację.
Gdy wróciliśmy, właścicielka już czekała by zagadać nas na śmierć :). Prowadziła resort od 16 lat i ma otwarte ramiona dla rowerzystów – pomimo trochę zawyżonych cen za pokoje - a tych miała już ze wszystkich chyba krajów! Ale ale, a gdzie my znikneliśmy? Bo ona wyskoczyła zaraz za nami by powiedzieć, że na autobus to my musimy w przeciwnym kierunku do miasta iść, a nas już nie było. No i trochę jej zajęło zrozumienie, że my autostopem. I że ktoś tak, jechał do Ranong to nas zabrał. Ale się z tego cieszyła!

[EN] In the morning we shaked our tent to get dew out, packed up, drank a coffe and left. To Ranong we had about 100km left through little hills.
The way was bautiful, and morning fog reminded us our mornings from Lao. We stopped once, because they were selling a steamed sweet dumplings along the way! My favorite from kindergarten! And after that we stopped second time, because on the way uphill when I was changing a gears, chain falled behing lightest geat in the back. But it looked fine at first. And after a while we stopped third time, because there was a bang! when chain falled, and that band! was a broken spoke, which was breaked by cage plate. Well. Przemo took broke spoke away, some German with perfect white Ortilieb panniers passed us, but they were not interested about our poor situation, and we cycled further too to Kra Buri with hope, that there is some bicycle service. Unfortunately there wasn’t. When we were passing a Pannika resort, which recommended us australian cycling family which we met on the road, we decided to stay there even if that was early. Bicycle friendly place – i the fron there is a sign “cyclists and bikers are welcome” and there is a sign holding on chains old bicycle. With broken wheel we hitchhiked 60km to the nearest big city – Ranong.
In bicycle service changing a spoke took them 20 minutes. When we came back to Kra Buri, we found that we are not the only cyclists staying that night in Pannika. Another Dutch! We talked for a while and we went to buy some food for next day and have some dinner.
When we came back, woman owning that resort was waiting for us already to talk to us forever :)!. She was owning this resort for 16 years already and she was very welcoming for cyclists – even if rooms were slightly overpriced – and she hosted cyclists from all over the world! But wait wait, where did we disappeared? She runned after us to said that bus station is on the opposite direction and we were gone already. It took a while for her to understand that we were hitchhiking. And someone was just going to Ranong and gave us a lift. It made her really happy!

DSCF6957 DSCF6960DSCF6963 DSCF6965

[PL] Wstać się nam udało, wypić poranną kawę z zaspaną włąscicielką też i nawet zjeść śniadanie. Pojechaliśmy. Gdy zatrzymaliśmy się na chwilę, wyminęli nas nasi holenderscy sąsiedzi, a później gdy oni stanęli, my ich. Gdy na wzniesieniach podjeżdżaliśmy w żółwim tempie oni nas doganiali, a na zjazdach nasze rowery nabierały prędkości i znów się oddalaliśmy. I tak przez całą drogę :). Kilka km przed Ranong jest ładny wodospad i tam też postanowiliśmy zjeść owsiankę na drugie śniadanie, holendrzy mieli ten sam pomysł więc znów sobie chwilkę pogadaliśy, porobiliśmy zdięcia wodospadu, spotkaliśmy skorpiona w umywalcei i ruszyliśmy dalej wciąż z nadzieją, że uda nam się przedłużyć wizę tego samego dnia.

[EN] We woke up early like we planned, we had a coffee with very sleepy proprietress and we went for a brekfast. We cycled away. When we stopped for a while, our Dutch neighbors passed us, and after a while when they stopped, we passed them. When on uphills we were cycling slowly, they were approaching to us, and on downhills our bikes were getting speed and we were going a bit quicker than they. And all the way like that :). A few km before Ranong is a nice waterfall and we choosed that place as a perfect spot for a second breakfast. Dutch had the same idea and we had a chat again. We made some photos, met a scorpion in a sink and cycled further with hope that we can still could do a visa-run that day.

DSCF6966 DSCF6973DSCF6975 DSCF6990DSCF6992 DSCF6994

[PL] Gdy dojechaliśmy do miasta było wciąż przed południem. Pozostało nic innego jak tylko znajeźć guesthouse, który sobie upatrzyiśmy przez internet – tani i czysty :). Co w mieście takim jak Ranong nie jest wcale takie proste. I to szukanie zajęło nam 30 km. Jeździliśmy z jednej strony miasta na drugą, wzdłóż i wszerz, i w poprzek i pytaliśmy gdzie się da. W informacji turystycznej i w sklepie rowerowym, ale ludzie rozkładali tylko ręce. Dopiero gdy już zwątpiliśmy i zaczęliśmy szukać czegoś innego, ostatnia zapytana kobieta wiedziała gdzie nasz upatrzony się znajduje. Narysowała nam nawet mapkę. No i ruszyliśmy. Tylko, że jadąc przy drodze trafiliśmy na inny. Zjechaliśmy ciekawi jak wyglada w środku domek z drewna na palach, otoczony bujną roślinnością, uwodzący słodyczą surfinni, z łąwką-huśtawką i stolikiem na wieczorne gotowanie. I już zostaliśmy. Bo ten domek jest taki uroczy, wygląda jak nasz wymarzony.

[EN] When we arrived to the city it was still before noon. We just needed to find a guesthouse which we found through internet – clean and cheap :). Which is not very easy in city like Ranong. And that search took us 30km! We were cycling from one side of the city to another, far and wide, every street, we asked in tourist information and in bicycle service, but nobody had any idea where could that be. When we almost gave up and began searching of something different, last woman knew where it is. She even drawed a map for us! We were going there. But on the way some different appeared. We went in there to see how looks inside wooden house on stilts, surrounded by beautiful flora, which seduces by sweetness of petunia, with swing-bench, and a table for cooking in the evening. And we stayed there. Because this house is so charming! It’s like our dream house!

DSCF7005 DSCF7001DSCF7003 DSCF7004DSCF6999 DSCF7009 DSCF7008

[PL] I mieliśmy zostać tylko jedną noc… ale nam nie wyszło. Potrzebowaliśmy w końcu weekendu, bo od powrotu do Tajlandii jechaliśmy non stop, raz tylko zrobiliśmy sobie dizeń przerwy, ale przejechaliśmy tego dnia po okolicy ponad 40km i raz spędziliśmy cały dzieńw pociągach, co było bardziej męczące niż 180km z Battamband do Siem Reap. No i nasz drewniany domek idealnie się do tego nadał… Bardzo szybko poczuliśmy się jak w domu, codziennie robiliśmy popołudniowe zakupy do wieczornego gotowania, piliśmy poranne kawy z książką do niej. I tylko środek dnia się zmieniał. Raz pojechaliśmy do gorących źródeł, które leżą zaraz za miastem. Piękne otoczenie gór i rzeki i nic innego nie pozostaje tylko moczyć się w wodzie o temperaturze od 30 do – chyba - 60 stopni. Czyli właśnie to czego człowiek pragnie gdy na dworze jest ponad 35 stopni. Po wyjściu z takiej wody Tajlandia wydaje się całkiem chłodnym krajem. Raz jak już pisaliśmy pojechaliśmy na chwilę do Birmy, a dziś poświęcaliśmy się swoim włąsnym zajęciom. Trochę czytania, trochę malowania, trochę pisania i chwila odpoczynku, by jutro znów trochę popedałować.

[EN] We had to stay only one night… we stayed a bit longer :P. We finally needed a weekend, because from coming back to Thailand we were cycling all the time, we made a day off just once, but even thad day we cycled around over 40km and once we spent all day in trains, but after that we were more tired than after cycling 180km from Battambang to Siem Reap. And our wooden house was perfect for that… we quickly made ourselves like at home, everyday we were making afternoon shopping for evening cooking and in the mornings we were drinking a coffee with book in the other hand. Just middle days were different. Once we went to hot springs, which are just next to the city. Beutifully surrounded by hills and river. Water has from 30 to – probably – 60 degrees, which is just perfect to be in when outside is 35. After that kind of bath Thailand seems to be quite cold country. Once, as we write it already, we went to a Burma for a while, and today we spent a day on things which we like to do. A bit of reading, some painting, some writing and taking a rest, because tomorrow we are going again to cycle a little bit.

DSCF7035DSCF7012 DSCF7014DSCF7015 DSCF7022DSCF7024

RELATED POSTS

4 comments

  1. Hey guys. The visa run doesn't sound much fun, but the rest is just what everyone would like to do. Having some spontanious hard working (cycling) long days with lots of new experience. Have a great meal at the end and just enjoy every minute of life:) jealous guys! Kasia, I see what you've been describing about dream house. LOve the house:D and Przemek, when did you say goodbye to your dreadlocks?
    Orsi

    ReplyDelete
  2. Hehe :) I brushed out Przemek's dreads almost 2 months ago already :) And he feels much better with new hair ;)
    Borders are always not very friendly, but the rest is amazing! and we love Thailand ;)
    Thanks Orsi for the comment, it means you could beak polish code ;p.

    ReplyDelete
  3. Hey great ones!
    I know the stress and the stomach in the mouth feeling and the Immigration at Ranong,I have done this run many times,one day I was with my Immigration friend who forgot his Thai ID and you cannot believe the problems we had,they left us in the middle of the rough seas for hours! Your English is sos so so good reading tell Lonely planet or i will tell them abut you two super super young ones Geen Dobra LOVE AND KISSES FROM US

    ReplyDelete
  4. Kasiuniu, piękny obrazek. Może będziesz malować niektóre widoczki z wyprawy zamiast zdjęć? To oddaje taką chwilę przeniesioną na papier. Buziaczki :)

    ReplyDelete