Harmony Clean Flat Responsive WordPress Blog Theme

Tajlandia po raz czwarty:)

00:38 Kasia i Przemo 0 Comments Category :

[PL] W końcu… udało nam się opuścić Siem Reap;) 160km do Tajlandii było łatwiejsze niż myśleliśmy… pierwszy raz w historii przez cały dzień (!) mieliśmy wiatr w plecy. Było tylko trochę nudno, dłuuugie proste, ale muzyką z głośnika sobie z tym poradziliśmy. Późnym popołudniem wróciliśmy do Tajlandii. Czy my już pisaliśmy, że uwielbiamy wracać do Tajlandii?!
Żeby jechać w stronę Malezji, postanowiliśmy pociągami przerzucić się za Bangkok - ile razy można jechać tą samą trasę?! ;) – i dalej jechać sobie na południe. Pociąg był kolejnego dnia o 6.40 rano, więc w Aranyaprathet (czy jakoś tak) znaleźliśmy sobie guesthouse niedaleko dworca. Wieczorem wyskoczyliśmy na nocny bazar – czy mu już pisaliśmy, że uwielbiamy tajskie nocne bazary?! – coś zjeść. Było jak zawsze smacznie i kolorowo – sushi, shake z truskawek, pad thai, mleko sojowe z czarnym sezamem i tapioką… :)
Rano wstaliśmy wcześnie i zaczął mi doskwierać brzuch. No ładnie, myślę sobie, przez całą Kambodżę prawie nic, a tu takie powitanie w Tajlandii. No ale poszliśmy. Kupiliśmy bilety, pociąg na stację przyjechał wcześniej, więc bez stresu wgramoliliśmy się z dobytkiem na dwóch kółkach do środka. Droga do Bangkoku minęła szybko, ale w brzuchu coś się musiało toczyć, bo chwilami miałem podniesioną temperaturę. Dojechaliśmy z pół godzinnym opóźnienieniem, co miało znaczenie, bo pociąg dalej – do Phetchaburi – odjeżdżał o 13.00, my wtoczyliśmy się na peron o 12.30, a my nie mieliśmy wystarczająco tajskiej waluty żeby kupić bilety. Pobiegaliśmy. Na dworcu był kantor, ale zamknięty. Po chwili jednak ku naszemu ocaleniu się otworzył. W kasie kobieta najpierw powiedziała, że nie ma już biletów, a później, że jednak ma. Ale że bilety na rowery to przy peronie numer 12. Pobiegliśmy do peronu nr 12, tam panowie szybko wypisali nam druczki na rowery i pojechaliśmy na koniec niekończącego się pociągu. Przecisnęlismy w jakiś dziwny sposób rowery przez dwie pary wąskich drzwi i już. Udało się! Teraz jeszcze tylko znaleźć swoje miejsce i… można czekać. I czekać. I czekać... Biegaliśmy jak głupi, a pociąg wyjechał z półtora godzinnym opóźnieniem. Żeby pojechać kilometr w przód… i kilometr w tył. I w przód… i w tył. Taka nowa zabawa kolejowa. W końcu ruszył z dworca na dobre. Po godzinie jazdy stanął na stacji. Ćwierć pociągu wyszła na okoliczny bazar. W końcu kobiety siedzące naprzeciwko nas wytłumaczył nam, że… pociąg stoi, bo coś się zepsuło. Będą zmieniać lokomotywę i postoimy około dwie godziny. Dla kogoś kto siedzi z gorączką w pociągu (ja) to nie są najlepsze wieści… tak się spieszyliśmy też akurat na ten pociąg, bo przyjeżdżał 1,5 godziny przed zmrokiem, a koniec końców dojechał 1,5 godziny po. Ale chociaż panie naprzeciwko nas były miłe i zagadywały nas od początku jak tylko usiedliśmy. O, masz dziurkę w spodniach. O, ale się pocisz. Hej, wszystko z tobą w porządku? Bo źle wyglądasz. A chcecie ciasteczko? A może ryż byście zjedli?
Noc. Pojechaliśmy na poszukiwania guesthouseu. Pani jak zobaczyło, że sterczymy pod napisaem homestay rzuciła cały swój stragan i przyszła nam pomóc. Zadzwoniła pod wskazany numer ze swojego telefonu, ale głos w słuchawce powiedział, że może tam dotrzeć najszybciej za godzinę. Za chwilę zawołał nas jakiś pan z uliczki obok i tak oto wylądowaliśmy na noc w bambusowym szałasie z nadzieją, że żołądkowa gorączka do rana minie.

[EN] Finally… we menaged to left Siem Reap ;). 160km to Thailand was easier than we thought… first time ever, for a whole day (!) we had a tail wind. Was just a little bit boring, looong straights, but we turned on a music from speaker and it was enjoyable. In the late afternoon we crossed the border. Did we write already that we always love backs to Thailand?!
To cycle towards Malaysia, we decided to transfer ourselves over Bangkok by railway – how many times could you cycle the same way?! ;) – and then cycle to the south. Train was departing at 6.40 next morning, so in Aranyaprathet (or something like that) we found a guesthouse close to railway station. In the evening we went for a night market – did we write already that we love thai night markets?! – to eat something. Was delicious and colorful like always – sushi, strawberry shake, pad thai, soy milk with black sesame seeds and tapioca… :)
In the morning we woke up early and my problems with stomach began. Great, I thought, nothing all the time in Cambodia, and such a welcome in Thailand. Anyway, we left for train. We bought a tickets, train approached station in advance and without any stress we put our property on two wheels in. Journey to Bangkok passed quickly, but in my stomach had to be some kind of war, as I felt temperature of my body jumping. We arrived with 30 minutes delay, which was important, because we had a train to catch at 13.00, we left previous train at 12.30 and we had not enough of thai baht to buy next tickets. Luckily, on the station was exchange point, first closed, but opened after a while. On the counter where I was buying tickets, woman first said that all tickets for that train were sold, but after a while she changed her mind. But she said that we have to go to platform 12 to buy tickets for bicycles. We runned there. Guys quickly gave us papers for bicycles and we quickly cycled to the other end of never ending train. Somehow we menaged to push our bikes in through two very narrow doors and that’s it… we did it! Then we just had to found our sits and… wait. And wait. And wait… We were rushing like stupid and train departed with 1,5 hour delay. And then was going 1km ahead… and then going back… ahead… and going back… some kind of new railway game. Finally left station for good. After about 1 hour of journey it stopped on the station. Quarter of train left to the market. Finally womans who were sitting opposite us explained, that something is broken, they have to fix it and we will have a brake for about 2 hours. Such a good news for someone with fever (me). Also, we were rushing exactly for this train, because it suppose to arrive 1,5 hour before sunset… and finally it arrived to Phetchaburi 1,5 hour after. At least womans sitting opposite us were friendly and were talking to us since we took a sit. Ooch, you have a hole in your trousers. Ooch, you sweat a lot! You, you ok? Cause you look sick and sweat. Do you want a cookie? Maybe at least you would eat some rice?
Night. We cycled to find some place for a night. When woman have seen that we are standing next to homestay sign she left everything and her stall to help us. She called from her mobile phone to the number from that sign but voice on the other side said, that soonest can arrive in about 1 hour. But after a while some guy from the next street said to come to him and this is how we landed in a lovely bamboo hut for a night. With hope, tthat fever will be gone in next morning.

DSCF6798

[PL] Postanowiliśmy nie nastawiać budzika, wyspać się i… gorączka minęła! Wyjechaliśmy z miasta, a po drodze wstąpiliśmy na zakupy :P Oprócz musli i kawy na śniadanie kupiliśmy sobie jeszcze zielone plastikowe miseczki i kubeczki na kawę :P Wypas :P Powoli oddalaliśmy się od miasta. Po drodze zerwaliśmy sobie z palmy dwa kokosy i pedałowaliśmy dalej, aż jechaliśmy niemal wzdłuż plaży. Dzień z racji późnego wyjazdu był krótki, ale jaki przyjemny! Gdy zbliżał się wieczór zatrzymaliśmy się w parku i rozbiliśmy sobie namiot. A na kolację ugotowaliśmy sobie zupę :P Miło jest wrócić do spania w namiocie :)

[EN] We decided to keep alarm clock turned off, sleep until wake up and… fever was gone! We cycled away from the city, and on the way we went for a shopping :P Apart from muesli and coffee for breakfast we also bought green plastic bowls and coffee cups :P Such a luxury :P On the way from the city we catched 2 coconuts from palm and cycled further. And finally, we were cycling almost along the beach. Day was short, as we left late, but so nice! When evening was coming we stopped in a forest park ant pitched our tent up. And for dinner we cooked a soup :P. It’s so nice to be back to sleeping in a tent!

DSCF6801 DSCF6802DSCF6807

[PL] Rano kontynuowaliśmy bocznymi drogami. Na drugie śniadanie kupiliśmy różane jabłka, które zjedliśmy na plaży, zaraz po kąpieli w morzu ;). To się nazywa udana przerwa w porze upału… popołudniu zatrzymaliśmy się jeszcze na kawę i lody z taro, a nawet natrafiliśmy na sklep rowerowy gdzie kupiliśmy Kasi nowy licznik, choć potrzebna była nam tylko cała reszta, a nie sam licznik, bo przetarł się kabelek gdzieś w drodze koleją – może gdy ludzie w Phetchaburi wyciągali go przez okno w pociągu? Wieczorem trafiliśmy do resortu niedaleko plaży. Znaleźliśmy ich, bo mapa na google pokazywała że mają camping. Spytaliśmy o namiot… a oni zdziwieni. Że w sumie to tak, tak, ale to nie chcemy pokoju? Chcemy być w namiocie tak? Gośc (Europejczyk prowadzący to z żoną Tajką) poszedł pokazać mi kawałek trawy… może być? Ok… 10 euro? Z uśmiechem jakby żartował, ale badał teren. Ja reż się uśmiechnąłem, może nawet zaśmiałem. Nie no bo nie wiem jak was policzć… jesteście pierwszymi osobami które chcą tu spać w namiocie. ile normalnie płacicie? Hm… ok. 50 baht (5zł). Mhm… Nawiązał dyskusję z żoną. Ona to samo. Ile normalnie płacicie? No to my, że ostatnio płaciliśmy 30 baht za osobę (3zł). A dobra tam, rozbijcie sobie namiot za darmo! Chyba starczy wam miejsca? Łazienka jest tutaj… bawcie się dobrze! :)

[EN] In the morning we followed side roads. For second breakfast (after muesli) we bought rose apples, which we ate on the beach, just after swimming in the sea ;). Such a perfect break during midday heat! In the afternoon we had a break for a coffee and taro ice-creams, and we even found a bicycle shop where we bought a new bike computer for Kasia. Actually we needed only everything apart from bike computer, cause wire was broken up, probably somwhere in the train – maybe when tyer were taking out our bikes through the window in Phetchaburi? In the evening we arrived to resort next to the beach. We went there cause we found on google maps that they have a camping possibility. Well, they were a little bit surprised when we asked about pitching a tent. Yes, yes but maybe you would like to have a room? Ooch, you want to be in a tent? Guy (European who was owning that with his Thai wife) went with me to show me a ground for a camping… is this ok for you? Ok… 10 euro? With smile like he was joking, but he was just trying his luck. I smiled too, maybe even laughed. No, really, I just don’t know how to charge you. You are first campers here. How much you normally pay? Hm… about 50 baht (1.25 Euro). Mhm… he began conversation with his wife. She the same. How much you normally pay? We answered, that last time we payed 30 baht each. Aach, anyway, just put your tent over there. for free, don’t worry. I hope you have enough space over there… toilets are here… enjoy it! :)

DSCF6819 DSCF6823

[PL] Rano chcieliśmy przenieść się na camping kilka km dalej i cały dzień robić nic na plaży :P, ale był on terenem parku narodowego i kosztował 200 bahtów od osoby więc pojechaliśmy dalej. Przy drodze cały czas rosła jakaś roślina zastawiająca pułapki na rowerzystów i tak intensywnie o tym myśleliśmy we dwoje, że w końcu najechałem na jedną z gałązek i złapałem w końcu pierwszą gumę. Pierwszą w historii.

[EN] In the morning we wanted to move to some camp-site a few kilometers ahead and do nothing on the beach :P, but camping was part of National Park and entrance cost was 200 baht per person, so we cycled further. Next to the road there was some bush with spikes growin along the road, and we were thinking about that so intense, that finally i cycled through one of little brunch of this bush and finally I’ve got my first puncture. Ever.

DSCF6834 DSCF6826

[PL] Jechaliśmy przez park narodowy, a na drodze ustawione były znaki ostrzegające przed przebiegającymi małpami. Na lunch zrobiliśmy sobie tom yum przy kamiennym stoliku jednej ze szkół. Ale my uwielbiamy tom yum! Świeże liście kafiru, trawa cytrynowa, galangal to mieszanka, która powoduje, że aż kręci się w głowie! Spotkaliśmy też rowerzystów. Norweżkę, jadącą na rowerze malutkimi kołami, który kupiła dwa dni wcześniej, a która była w podróży od 5 miesięcy i miała już dość autobusów i pociągów. Oraz Francuza, który w podróży był już 10 miesięcy i rowerem jechał z Gruzji. Kasia szła za 7/11 opłukać nóż po krojeniu arbuza i zobaczyła kogoś wyglądającego jak strzęp człowieka. Z rowerem. Był chory, nie mógł nic jeść i bolało go gardło. I wyglądał poprostu na bardzo zmęczonego. Był u lekarza, ale ten nie wiedział co mu jest. A my nie mieliśmy mu jak pomóc. Nawet z naszej obszernej apteczki nie wygrzebaliśmy nic sensownego. Ale przynajmniej zamieniliśmy kilka słów.
Wieczorem dojechaliśmy do Prachuap Khirikhan (czy jakoś tak), przyjemnej miejscowości położonej nad zatoką. W informacji turystycznej dowiedzieliśmy się, że na półwyspie na zachód od miasta jest camping area, która kosztuje nic, albo prawie nic. Zrobiliśmy jeszcze na wieczór zakupy w sklepie, bo nam się zamarzyły w trakcie jazdy rowerem ziemniaki z grzybami w sosie pieczeniowym z mizerią :P i pojechaliśmy 10km na półwysep. Widok był niesamowity! A jak rozbiliśmy namiot, chłopak, który tam pracował przyszedł porobić nam (albo raczej naszemu namiotowi) fotki na ich facebooka.
Kolejny dzień postanowiliśmy zostać w mieście i odpocząć. Jako że byliśmy rozbici forest parku (w Tajlandii to takie coś drugie w kolejności za parkiem narodowym) postanowiliśmy się nim przejść, ale z przejścia zrobiła się wspinaczka między kaktusami z pomocą liny. A popołudnie spędziliśmy na przyjemnej plaży położonej kilka km na wschód od miasta. To było naprawdę przyjemne popołudnie:). Przed zmrokiem przeszliśmy się po nocnym bazarze, a wieczór jak zwykle – w kuchni :P.

DSCF6838 DSCF6840DSCF6849 DSCF6850

[EN] We were cycling thorugh national park, and on the way were roadsigns informing about monkeys on the way. For lunch we cooked a tom yum on the table next to some school. We admire tom yum! Fresh kafir leaves, lemongrass and galangal is a mixture which makes us crazy! We met some cyclists. A girl from Norway cycling on a bike with little wheels, which she bought two days earlier. She was travelling since 5 months, but she had enough of buses and that kind of stuff. And French guy, who was cycling since 10 months from Georgia. Kasia was just going to back of 7/11 to wash our knife after cutting watermelon and she have seen someone who looked like a ghosts. With a bike. He was sick, he couldn’t eat and he had a problem with his throat. And basicily he looked really tired. He went to a doctor but he didn’t found what’s wrong. And we didn’t know how to help him. We didn’t even have anything useful in our medical kit. But at least we had a conversation.
In the evening we arrived to Prachuap Khirikhan (or something like that), a calm town next to the bay. In tourist information woman told us that on peninsule on east from town is camping area, for nothing, or almost nothing. We went to the shop before going there, because during cycling we were thinking a lot about potatoes with mushrooms and cucumber salad :P and then we cycled to peninsule. View was amazing! And when we pitched our tent up, the guy who was working there appeared to make some picture of us (or of our tent) to place on their facebook fanpage.
For the next day we decided to stay in the city and take a rest. As we were camping in forest park, we decided to have a walk in there. We followed a path to the forest and then from walking we had to convert into climbing. With rope. And balancing between huge amount of cactuses (?). Afternoon we spent on amazing beach in bay a few km west from the city. That was really pleasant afternoon :). Just before sunset we went for a walk in night market and evening we spent like always – in the kitchen :P.

DSCF6854 DSCF6857DSCF6872 DSCF6873DSCF6856DSCF6882 DSCF6889

[PL] Rano mieliśmy wyjechać wcześnie, a wyszło jak zwykle :P. Najpierw obudziliśmy się za późno, a później odkryłem, że rower nie może dłużej czekać z czyszczeniem, bo przerzutki zaczynają się buntować. No i wyjechaliśmy w największy upał, o 11.00. Mimo wszystko nawet dobrze się jechało, zjeżdżaliśmy co jakiś czas ochłodzić się w 7/11, a na jednej stacji benzynowej zatrzymaliśmy się tylko na toaletę, ale kurat było darmowe wifi, to zadzwoniliśmy na skype do domu. Gadu gadu, minęła godzina, już prawie była 16.00 i pomknęliśmy dalej. Wieczorem dojechaliśmy do nadmorskiej miejscowości o interesującej nazwie Ban Krut. Resort na resorcie, hotel na hotelu, przestrzeni masa, ale jakoś w żadnym nikt nie ma miejsca na namiot. W końcu w jednym pokierowano nas jak jechać i trafiliśmy do resortu, który zgodził się oddać nam kawałek swojej przestrzeni pod namiot. Miejsce było bardzo sympatyczne, a pokazywała nam je kobieta pracująca w kuchnii, która okazała się dobrym duchem tego miejsca. Nawet dostaliśmy lampkę do namiotu. Gdy się rozbijaliśmy podszedł do nas sympatyczny Koreańczyk i pogadaliśmy sobie przez kilka minut. On czyta cały czas blogi rowerowe Koreańczyków, a my jesteśmy pierwszymi rowerzystami, których spotkał. Opowiadał, że sam chciałby pojechać w końcu w rowerową podróż. Spytał czy nie jest nam czasem nudno? Bo on był w Ban Krut już 12 dzień i strasznie tu nudno.

[EN] In the morning we wanted to go early, but it finished like always :P. First we woke up too late, and then, I’ve seen that my bicycle can’t wait any more with cleaning because gears began to avoid cooperating. And finally we left for the biggest heat, at 11.00. Anyway, cycling was quite good. We were doing a breaks to cool ourselves down in 7/11, and on one gas station we made a break for toilet, but there was a free wifi so we called to parents on skype. Chatting, chatting, and an hour passed away. It was nearly 16.00 and we cycled further. In the evening we arrived to town next the beach called Ban Krut. Resort next to resort, hotel next to hotel. And nobody had a space on their massive property for our tent. Finally someone gave us some directions and we found a resort where they could share a little bit of space with us for tent. That place was really nice, and very friendly woman who was warking in the kitchen show us the place. She was good spirit of that resort. They even gave us a camping torch to use in a tent. When we were pitching our tent up some friendly Korean guy appeared to say hello. He is reading cycling blogs, but we were first cyclists he ever met. He told us that he would like to go someday for bicycle trip too. And he asked if we are not getting bored sometimes? Because he is in Ban Krut 12 days and this place is really boring.

DSCF6894

[PL] Noc jak na Tajlandię była wyjątkowo chłodna. Z tej temperatury namiot nie za bardzo wiedział o co chodzi, cały się zmoczył i takim go spakowaliśmy. Nasz dobry duch (pani kucharka) zrobił nam niespodziankę (kawę), zapłaciliśmy i pojechaliśmy. Droga była niesamowita. Przez prawie 30km jechaliśmy niemal po plaży.  Gdy oddaliliśmy się trochę od wody i wjechaliśmy do miasteczka, napotkaliśmy rowerową rodzinę z Australii. Rodzice i dwie córki – 13 i 11-letnia! - pedałowali przez Tajlandię, by prze kolejne 10 miesięcy jeździć po Azji, Europie i kawałku Stanów. Niesamowici ludzie. Po chwili rozmowy pojechaiśmy dalej. I zanim się zorientowaliśmy już na licznikach było ponad 80 km. A droga dziś była wspaniała, cicha i spokojna. Prowadziła przez palmowe pola pomiędzy górami i co jakiś czas zahaczała o plaże. Czasem zupełnie zapomniane, choć przepiękne. Na popołudniową przerwę lunchową zatrymaliśmy się w jednej z knajpek na plaży. Piękny widok i chłodząca bryza z nad oceanu nasrtoiła nas fantastycznie do dalszej drogi. Przejeżdzaliśmy przez największe tajskie wydmy, a na drugim krańcu zatoki gdzie woda była krystalicznie czysta i miała kolor turkusowy ulokowała się malutka wioska rybacka. Było nawet miejsce by zotać tam na noc, ale piękne drogi nieprzechodziły zupełnie przez miasteczka, czasem tylko jakaś wioska się trafiała, a tam nie było gdzie napłenić butelek z wodą, co skutecznie odwodziło nas od pomysłu zostania tam na noc. Gdy zajechaliśmy do kolejnej zatoki, zastaliśmy piękny biały piasek, wodę w tym samym prowie nierealnym turkusie i nikogo więcej oprócz nas, Nie zważając na małą ilość wody do opłukania się nie mogliśmy oprzeć się kąpieli. Pławiliśmy się w ubraniach, niesamowicie szczęśliwi. Gdy przyszła pora by jechać dalej z grubsza się opłukaliśmy i pojechaliśmy. Pomiędzy różnymi drzewami wzdłuż drogi rosły palmy kokosowe, a my tylko marzyliśmy by kokosy były w zasięgu naszego wyskoku, by zerwać i opić się pysznej wody z kokosa. Po jakimś czasie pojawiła się specjalnie dla nas. Gdy Przemo wyskoczył by zerwać ten jeden jedyny kokos, on wyślizgnął się mu z rąk i upadł na ziemię rozłupując się na pół. Woda leciała ciurkiem z pęknięcia, a my podstawiając usta żłopaliśmy jak dzieci. Na szczęście nie był to jedyny kokos jak myślelismy wcześniej. Drugi spadł bezpiecznie i gdy tylko upewniłam się, że siedzi pewnie na bagażniku ruszyliśmy dalej. Po kilku kilometrach to pewne mocowanie poluzowało się i kokos zaczął sie ześlizgiwać. Gdy postanowiliśmy otworzyć go naszym scyzorykiem, okazało się to nie takie proste jak dotychczas. Z pomocą przyszedł nam pan z sierpem. Sprawnie kilkoma ruchami rozłupał zgrabny otwór do picia.
Jako, że już powoli słońce chyliło się ku zachodowi przyszła i pora na szukanie miejsca na nocleg. Wypadło na spokojną cichą i piękną plażę z opuszczonym resortem i prawdopodobnie możliwością oglądania ciekawego powdodnego życia, ale to już może jutro sprawdzimy. Bo dziś po ugotowaniu szybkiego obiadu, zbieramy się już spac ;).

DSCF6899 DSCF6900DSCF6903 DSCF6910

[EN] Night was quite cold which is not very common in Thailand. I think our tent didn’t really know what’s going on, began sweating during the night and we had to pack it up like after a rain. Our good spirit (cooking woman) made a surprise for us (coffee), we paid and left. The way was amazing. For almost 30km we were cycling along the beach. When we cycled a bit away from the water we met Australian family on a bikes. Parents and two daughters – 13 and 11 years old! – were cycling through Thailand, to spend next 10 months on cycling through Asia, Europe and a little bit of US. After a few minutes of conversation we cycled further. And we didn’t even know when 80km passed. And the way today was beautiful, quiet and calm. We were cycling thorugh palm tree fields surrounded by mountains and sometimes we had a look on some beaches. Sometimes completely forgotten, but beautiful. For afternoon break we stopped in one of little restaurants on the beach. Beautiful view and cooling wind from the ocean left us in a perfect mood for cycling further. We were cycling through biggest thai sand dunes, and in the other end of the bay, where water was unbelievably clear and had a turquoise colour, was little fishermans village. There were even some spots to pitch a tent for a night, but we were running out of water and beautiful way is not always in common with water supplies, so we had to go ahead. When we arrived to another bay with beautiful white sand, water with the same almost unreal turquose colour, we were there alone. there was no chance to not going into the water, even if we didn’t have too much water to rinse ourselves from salty water from the ocean. We were poaching ourselves in there without undressing, unbelievably happy.
There was a lot of trees along the way, and between them, also coconut palm trees. We were just dreaming about some coconut growin not too high so we could catch it. After a while that tree, tree for us - appeared. Przemek jumped up to catch one, but he just hit it and coconut falled down, cracking almost in half. Water was going out from coconut quickly, we were drinking it like a kids and most of that anyway landed on our t-shirts. Luckily there was another one on a palm tree. Second one falled down safely, I attached it at the back of my bike and we cycled further. It wasn’t attached really properly and on the way we had to stop to drink it before it will fall down on the road and finish like previous one. Our knife was a bit to small for this BIG coconut, but some old man helped us with his hook and made a perfect hole for drinking.
Because sunset was slowly coming, that was a time to look for some place to sleep. We found a calm, quiet, beautiful and forgotten beach and probably with possibility for some nice snorkeling, but we will check maybe tomorrow. Because today, after cooking quick dinner we are just going to sleep ;).

DSCF6916DSCF6922 DSCF6932DSCF6936 DSCF6941

RELATED POSTS

0 comments